Chorał ze światła

Poświęcony pamięci Ryszarda Kapuścińskiego najnowszy zbiór Kazimierza Hoffmana Znaki zamyka wiersz bez tytułu, ledwie trójwersowy:

wieża ze światła. Chorał, nie
nie wiem, który. Wieża ze światła
chorał. On mnie umacnia.

Ten ulotny obraz odsyła daleko: czy nie aż do umykających regułom chorału gregoriańskiego mistycznych kompozycji Hildegardy z Bingen (w te rejony odsyła przywołany w wierszu Spokojna śmierć Walter von der Vogelweide, niemiecki poeta średniowieczny, uznawany za najwybitniejszego liryka przed Goethem)? Podobnie dzieje się w innym wierszu opisującym niepochwytny Sens pchający ku mrowisku żuka leśnego: „Myślę, / że te sprawy / bywają niekiedy niby hymn, / jak moment topienia całego kontynentu przez morze / spiętrzone niby góry // i jak pauza po tym //…// jest cicho, las oddycha w spokoju, pełno tu również // poziomek”.
Muzyczność tej poezji nie polega na jej śpiewności czy muzycznej instrumentalizacji słowa, lecz na umiejętności wygrania ciszy, milczenia, które są niezbywalną osnową dla bytującego wątku. Wystarczy zresztą zwrócić uwagę na rolę, jaką odgrywają w tej liryce pauzy oraz przerzutnie wymuszające skupienie podczas lektury i zaświadczające, że te wiersze to zapisy medytacyjne o starannie wypracowanym rytmie podejmującym metrum natury (Nad kartką). Ich nasycenie światłem odkrywa wagę spojrzenia, jak w wierszu Z nagrań dla N., w którym mowa o Różewiczu i jego wzroku: „w delikatnych oprawkach szkieł / w z r o k, para oczu starca, z których / jedno oswaja, drugie odpycha // poraża niemal. […] // ten / flesz, wzięty / z mgnień (ujęć?) w Animal Planet, // oddaje spectrum ujrzane wtedy”. To piękna próba dotarcia do trudnej religijności poezji autora Płaskorzeźby, do zrozumienia Drugiego, którego się w pierwszej chwili nie rozumiało (i zarazem refleks lektury tomu Kapuścińskiego Ten Inny). W sumie otrzymujemy harmonijny chorał ze światła.
Uwagę Hoffmana skupia konkret – wydawać by się mogło, że oznacza to „realistyczne” widzenie rzeczywistości. Tak jednak nie jest: skupienie na konkrecie jest wyjściem w przestrzeń medytacyjną, jak w Strofie: „A potem przypomnienie: krzyk / Stirnera bodaj na widok skały / ponad Como: trwać / zdławiony. I w zupełnej ciszy”. Ta cisza ma wymiar muzyczny, jest jak pauza otwierająca Piątą Symfonię Beethovena: potem wybucha świat w całym swym bogactwie i chaotycznym porządku. By to zrozumieć, trzeba jednak sięgnąć do samego Maxa Stirnera, ucznia Hegla, którego filozofia prowadziła do przekonania, że jedyną rzeczywistością jest osoba ludzka, niepowtarzalna. Dopiero w tym kontekście zrozumiemy wersy wiersza W Jenie: „Jednak Hegel / dobrze rzecz obmyślił: triada. Poczekajmy / zatem: tu // waży ruch”. Mamy w tej poezji zatem do czynienia ze swoistą pochwałą harmonii i melodyki przeciwstawionej atonalnej dodekafonii Schönberga czy Weberna, w których recitativo wypiera melodykę – jak u Hildegardy z Bingen, w której oratorium dotyczącym sporu o ludzką duszę jedynie głos szatana pozbawiony jest melodii.
Warto się, oczywiście, zastanowić, jak dalece „niemiecka” jest poetyka Hoffmana czy raczej nad tym, jak dalece doświadczenie XX-wiecznych Niemiec jest swoistą lekcją historii w tej przestrzeni lirycznej. Widać to choćby w wierszu Nad Husserlem poprzedzonym mottem – bliskim zapewne Kapuścińskiemu – z Crosby’ego „pomyśl o Drugim, to ważne dla ciebie”. Mowa o Edycie Stein, byłej asystentce Husserla, podnoszącej wątki jego namyśleń:

„przenosi” wiarę swoją dla niepo-
znaki (otwartość śmieszy
tylko, powie, w czytaniu wierszy przez
innych) na kogoś czy
coś mówiące za niego, tak sądzi, prostą
inwokację
dzięki ci Panie za
dar nadziei spełnionej oto, bo

Husserl jest zbawiony, ja wiem. I wybacz mi tę
pewność
.

Gdy wiadomo, co stało się ze związkiem asystentki Heideggera, Hannah Arendt, wtedy modlitwa Edit Stein o nadziei za zbawienie Husserla staje się oczywistością. Ale poza tym jest w tym coś jeszcze: zbawienna rola Husserla, rówieśnika Gustawa Mahlera, ojca muzycznego przewrotu dodekafonicznego (obaj zresztą, podobnie jak Rilke, wywodzili się z czesko-morawskiej ojczyzny), wprowadza nas w przestrzeń wiedzy o fenomenach wspartą o ścisłą, matematyczną koncepcję poznania wspartą wiarą w – jak pisze Ingarden – „nieskończoną rozumność Boga”. I myślę, czytając te wiersze, iż tak naprawdę można je zrozumieć wtedy, gdy wejdzie się w przestrzeń muzycznego – czyli matematycznego – pojmowania świata.

[Za: „Kwartalnik Artystyczny. Kujawy i Pomorze”, nr 4 (60)/2008, Głosy o Znakach Kazimierza Hoffmana]