Przejrzysty w blasku rzeczy

Jest (dla mnie) poetą jedynym i wyjątkowym. I nie o tę – właściwą każdej wielkiej poezji – jedyność i wyjątkowość mi chodzi, ale o bycie w poezji t y m (t a k i m) człowiekiem, którego sumienie… najprościej powiedziałbym (i tak mówię): prześwietlone jest niebem.
Ale tak wyznane (napisane) zakrawa na idealistyczną pięknostkę, kiedy naprawdę mówię o czymś radykalnie konkretnym. Bo rzeczą (!) radykalnie konkretną jest poezja Kazimierza Hoffmana.
Mówiąc o prześwietleniu niebem, chciałbym być rozumiany rzeczowo. Poważnie. Wiem, że niebo, podobnie jak duszę, zwykło się traktować (przemądrzale) jako płynne desygnaty nieostrych pojęć. Dlatego, uściślając to, co może się wydać ozdobnym frazesem, odwołuję się do teologicznej intuicji, według której niebo jest „widzeniem Boga”, rozumianym też jako „radykalna miłość osobowa między Nim a stworzeniem”. Sumienie prześwietlone niebem pojmuję jako stan odczuwania (przeczuwania) tej rzeczywistości. Kazimierz Hoffman ukazuje ów stan poprzez budowę (strukturę) wiersza, przez totalność – jak to określił Adorno – wszystkich jego momentów:

[…] drobiazg przerasta w coś co
ważne w prawdziwą rzecz w jej całej

powadze […]

Można by powiedzieć, że jest to poezja cząstek momentalnych, tak jak się mówi o cząstkach elementarnych w fizyce. W poetyckiej metafizyce Hoffmana mamy krótki i ścisły wiersz (Signac) mówiący o tym wprost:

i znowu
pomyłka
w liczeniu kwarków światła na jego płótnie!

Rzecz jasna pointylizm Signaca został tu wyrażony podobnie jak wyrażana bywa pewna właściwość kwarków przez (ścisłe) pojęcie „ładunku kolorowego”. („Kolor” każdego kwarku może być „czerwony”, „niebieski”, lub „zielony”). Chodzi tu o sposób mówienia o tym, czego nie widać „patrzeniem”, a co dane jest w i d z e n i u.
Pomagam sobie przykładem z fizyki, by dosadniej określić konkretność subtelnych ujęć strukturalnych tej niezwykłej poezji, objawiającej „prawdziwą rzecz w jej całej / powadze”.
Różnica między patrzeniem a w i d z e n i e m w praktyce duchowej Kazimierza Hoffmana polega na tym (jeśli uprawnione jest takie orzekanie), że patrzenie jest aktem woli a widzenie – aktem miłości. Tutaj intencjonalność ma inne zabarwienie. Chciałoby się powiedzieć: zabarwienie wiary; bo przecież czymś takim właśnie jest w pewnym sensie „ładunek kolorowy”.
Jestem świadomy pokrętności tego mojego szukania określeń, które byłyby wierne zarówno subtelnej i ciężkiej (konkretnej) materii poetyckiej Kazimierza Hoffmana; które oddałyby tę „przewagę szczegółu nad resztą: / jego ciążenie i jego lekkość zarazem”:

opiłki złocie-
nia w Chartres, patrz, u Moneta, tak, w samo południe!

Hoffman włada taką sztuką wiernego mówienia, i dlatego tak trudno jest prawić o jego poezji innym językiem. Jak o malarstwie albo o muzyce. A przecież są to zwyczajne praktyki, że się omawia obrazy i opisuje muzykę. Trudność mówienia o poezji Hoffmana tkwi w tautologii, w istocie tego samego surowca, jakim jest mowa właśnie. Jeśli pozwalam sobie na bezwstyd przyznania się do bezradności czy niezdarności „omawiania” sztuki poetyckiej Kazimierza Hoffmana, to właśnie dlatego, że sztuka ta dobitnie unaocznia,
iż dopiero za możnościami (niemożnościami) bezradnej (niezdarnej) mowy zaczyna się wy-powiadanie, wy-jawianie…
Powiedziałbym to tak: Hoffman odzyskuje z poetyckiego „zagadania”, z zaślepienia oczywistymi wizjami, tę istotę wiersza (materię – zwaną poetycką), którą ogólnie (i bezpiecznie) można by nazwać C o, tyle, że u Hoffmana jest ono „zwykłą” niezwykłością, pisanego przez „N, niczego, które nagle jest czymś”: jak w Bożym stanowieniu (stworzoności) – nie jest jakimś uprzednio istniejącym „tworzywem”, lecz… no właśnie – niczym”.
Tak powiedziane, brzmi pokrętnie i pretensjonalnie. A chodzi o pochwycenie owych cząstek momentalnych, tych – jak je nazywał Mickiewicz – „cząstek duszy (Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił)”. Te „cząstki duszy” są blaskiem rzeczy. Poważnej.

[Za: „Kwartalnik Artystyczny. Kujawy i Pomorze”, nr 4 (60)/2008, Głosy o Znakach Kazimierza Hoffmana]