Nie potrafię przeczytać tej książki strona po stronie. Oczywiście, niejedną taką jej lekturę mam za sobą, ale porządek doskonałej kompozycji tomiku A-dur Kazimierza Hoffmana za każdym razem domaga się we mnie niby krystalografii w utrwalaniu muzycznego zapisu przestrzeni, w jakiej ta poezja się powierza mojemu słyszeniu
i widzeniu, całemu zmysłowemu odczuwaniu i duchowej kontemplacji.
Muzycznych proweniencji nie dopatruję się (dosłuchuję), zasugerowany tytułem. Pewnie, że tytuł na nie wskazuje, ale właśnie z nich wyniknął; choćby tylko z wiersza A-dur.
Znamienne, że przed nim umieścił Hoffman wiersz Nad Ósmą Elegią z mottem
z tejże Elegii Rilkego:
Nur unsre Augen sind
wie umgekehrt
Nie od razu uprzytomniłem sobie, że ten wiersz uzasadnia ową trudność linearnego czytania, o której dopiero co napomknąłem. „Stworzenie widzi wszystkimi oczami / Przestwór. Jedynie nasze oczy są / jak odwrócone”.
Mógłbym powiedzieć, że Kazimierz Hoffman czyni poezję zdolną do widzenia „wszystkimi oczami”; oczami zmysłów i oczami umysłu, oczami duszy…
Mógłbym tak powiedzieć i jeszcze uściślić, że właściwie chodzi tylko o oczy duszy, bo to one są w istocie „wszystkimi oczami”, i nie na miejscu byłoby kwestionowanie duszy zwierząt. Nie na miejscu – w poezji Kazimierza Hoffmana. Ale tak powiedziawszy, niestety, upraszczam jedną z najważniejszych spraw jego twórczości, jego życia.
Gdybym miał komuś doradzić, gdzie powinien szukać oparcia dla zrozumienia czułości (nie uczuciowej jedynie) będącej osobliwym przedmiotem jego poetyckiej gnoseologii, wskazałbym Ósmą Elegię. Jest ona bowiem myślowym sanktuarium idei i przekonań drogich autorowi tej przedziwnej książki. Sam najpewniej mógłby nie tylko potwierdzić, ale spontanicznie wypowiedzieć to zdanie: „O tym, co j e s t na zewnątrz, wiemy tylko / z twarzy zwierzęcia”. Podobnie, jak pojęcie losu mogłoby u niego przyjąć (przyjmuje) zarys Rilkeańskiej definicji:
„być w obliczu, wobec, / i nic prócz tego, zawsze tylko wobec”.
To właśnie w Ósmej Elegii „niepewna pewność” ptaka upodabnia go do duszy.
Dusza jest zresztą pierwszym problemem wspomnianego wiersza i – zdaje się – jego polemicznym zarzewiem. Zapewne mocno poruszyła poetę konstatacja Wisławy Szymborskiej, że „duszę się miewa”. Podważa ona bowiem zasadę bycia duszy nieśmiertelnej w nas (czy – naszego bycia duszą żyjącą, jak podaje Pismo).
I nie o teologiczne racje tutaj idzie, ale o godność. O tę godność, która nie dopuszcza strojenia min, żartów, kpin i błazenady wobec rzeczy „zbyt ważnej”.
Stało się dla mnie jasne, że poezja Kazimierza Hoffmana jest niemal zupełnie pozbawiona ironii. I że to właśnie jest jednym z wyróżników jej doniosłości.
Dla (tej) poezji dusza jest „rzeczą zbyt ważną”, choć rzeczą nie jest. Ale z tym „jest nie jest” musi się borykać (muszę się borykać) co chwilę.
Pisząc kiedyś o innej książce Poety (Kos i inne wiersze) powiedziałem wprost: „rzeczą” Hoffmana jest dusza. To bycie rzeczy uzyskało w następnym jego tomie (Drogą) niezwykłą przejrzystość:
panoramiczny wręcz
opis przez ileś
tam stron po-
jedynczej (jak los)
rzeczy
szczegółu Co
więcej, teraz
i tu.
Kiedy czytam Ze szkoły słuchania. Symfonie pierwsze zdanie „Muzyka nie jest bytem”, to – nie doczytawszy do końca – już zaprzeczam; nie teoretycznie, ale z praktyki słuchania i słyszenia. By tak ryzykownie powiedzieć: z b y c i a w muzyce muzyką, wiem, że j e s t bytem. Dla mnie. We mnie:
j a
w i d z ę t e p r z e s t r z e n i e
Widzę je dzięki sztuce poetyckiej Hoffmana, ale – chociaż w tym tomie sprawa „pisarstwa” jest wyjątkowo uwydatniona – nie ona (albo: nie przede wszystkim ona) stanowi o ważności tego mówienia. Cóż więc? Nic.
Bardzo efektownie się to powiedziało, a przecież naprawdę chodzi o nic, które – pisane przez N – jest czymś, uchwytnie nieuchwytnym, jak w tym wierszu N z konkluzją:
Jakie to zwykłe.
Jakie niezwykłe
Zatem od dostrzeżenia niezwykłości w zwykłym zdaje się zależeć istota poetyckiego widzenia. Ale u Hoffmana ta zależność okazuje się subtelniejsza niż w doświadczeniach, do których jakoś przysposobili nas inni (podobnie uwrażliwieni) poeci. Inaczej mówiąc: materii, którą się posługuje, nie pozbawia duchowych ugruntowań; tego
pierwszego blasku, z jakim (i w jakim) się pojawiła jako „wid, piękność” (jakby powiedział Słowacki). Jako drobiazg w Kosmosie; drobiazg stanowiący o sensie Kosmosu. Ujął to z przenikliwą cudownością już w poprzednim tomie (Drogą) w wierszu Przyspieszenie, tekst:
[…] drobiazg przerasta w coś co
ważne w prawdziwą rzecz w jej całej
powadze […]
Źle mi się to mówi, bo wiem, że jestem blisko istoty, a zarazem nie potrafię wyrazić jej specyfiki. I nawet nie bardzo zależy mi na wyrażeniu jej. Zależy mi na zrozumieniu jej miejsca w byciu. Jej bytu w byciu.
Zależy mi, bo wiem, że to zrozumienie warunkuje odsłonięcie (się) nie poznanych przestrzeni, w których relacje między mną a innymi, między mną a Innem (czyli stworzeniami i rzeczami) mogą być jeszcze subtelniejsze, oczyszczone do rzeczywistości d a r u.
Pojęcie d a r u wydaje się podstawowym dla poetyckiej ontologii Hoffmana. Najprościej mówiąc zakłada ono przepływanie wzajemnych obdarowań między istnieniami: to, co jest przede mną i wokół mnie, powierza mi się w darze tak, jak ja mogę się temu darować. Najlepiej oddaje to muzyka, bo owo „przepływanie wzajemnych
obdarowań” samo jest muzyką w takim sensie, jaki objawia się w zdaniach Wittgensteina o symfonii Brucknerowskiej, że ma ona dwa początki: „początek pierwszej i początek drugiej myśli. Te dwie myśli mają się do siebie nie jak powinowate jednej krwi, lecz jak mężczyzna i kobieta”.
Tego typu muzyczna proweniencja liryki Kazimierza Hoffmana daje o sobie znać także przez wielogłosowość materii poetyckiej; pobrzmiewają w niej liczne tematy „cudze”. Widać to w graficznym kształcie wierszy, w kursywach i spacjach, w cudzysłowach… (W cudzysłów ujęty jest cały obszerny tekst Z nagrań dla N. – drukowany wcześniej w „Kwartalniku” pod tytułem Szkiców do portretu część pierwsza bez cudzysłowu. Warto przyjrzeć się innym subtelnym różnicom obu redakcji tego tekstu).
Cudzysłowy, spacje, kursywy, dywizy – to są drobiazgi ortograficzne, ale w muzyce Hoffmana znaczące bardziej niż w jakiejkolwiek innej poezji, choćby najbliższej jego pisarskiej empirii.
Wracając do tego, co nazwałem „przepływaniem wzajemnych obdarowań” chcę powiedzieć, że poeta nazywa to po prostu „darem zapośredniczenia”:
chwile tylko,
kropla, niemniej są, tak: gdy wszystko się
scedza w prostą złożoność. Czasami to
drobiazg: motyl na stole, niekiedy zaś
dar
zapośredniczenia: Bóg przemawia moją
radością na widok witającego mnie w domu psa.
Dar zapośredniczenia to także dar będący efektem dzielenia się, udzielania się. Bo i czas jest nam u d z i e l o n y. Na początku tomu eksponuje to poeta, mówiąc o „surowej regule u d z i e l o n e g o czasu”.
Udzielony czas to są chwile, w których mieści się – by tak powiedzieć – treść c a ł e g o czasu. Podobnie (i przypuszczam, że ta analogia nie jest interpretacyjnym nadużyciem) jak w Eucharystii „pod każdą też cząstką konsekrowanej hostii i konsekrowanego wina jest – po jej oddzieleniu – cały Chrystus”.
Chwila i drobiazg są synonimami tego samego daru – tyle ulotnego co konkretnego. Jak płatek śniegu. Będący tyleż „myślą nagłą z Aikena, i pewnością niemal”, co samą materią i formą, treścią i sensem tego zdania: „Płatek śniegu mym ojcem”.
Myśl jest z Aikena, ale jej iluminacyjne ukonkretnienie, jej entelechia ma tonację A-dur Hoffmana.
Kazimierz Hoffman, A-dur, Biblioteka „Toposu”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2007
[Za: „Kwartalnik Artystyczny. Kujawy i Pomorze”, nr 2 (54)/2007]