Klęska

Dniami, nocami, schyleni nad sobą,
grają o swoje utracone raje –
i przegrywają. Nic… Wszystko żałobą
czarną jak rozpacz, co im nóż podaje.

W mrocznych pokojach, w starych gratów pyle,
w lęku zwierciadeł jak ich twarze sinych –
czekają jeszcze. Ziębią martwe chwile.
Noc ich porasta jak szalej ruiny.

…Czasem na chwilę – latarniom zgaszonym –
których już żadna wszechmoc nie zapali –
jawią się strome marmurowe trony,
wieże, gdzie wieki dumnie sobie trwali;

jeszcze jak gąbka mózg ich się nasyca
raju wspomnieniem: czują drżenie rudy,
widzą z platyny, ze złota księżyce,
łaskoczą zmysły siest nicejskich cudy…

Tym gorszą stokroć dzień gotuje klęskę.
Krucha nadzieja w przepaście się wali,
gaśnie mit Wodza, co konno-zwycięsko
miał wrócić morzem, by ich świat ocalić.

Sycząc zza okna, pół ludzie pół mary,
widzą swe wioski w flag czerwonych znakach
i Tą, co kiedyś myła ich puchary –
schyloną w wieczór nad tomem Balzaka.









[Wiersz ukazał się w 1/1955 numerze „Pomorza”].