Koda

schyłek życia, Mahler;

to przesuwanie się muzyki ku jednemu miejscu, gdzie
jest już tylko spokój

.  .  .

ale czas
iść.

Wygaszony gmach
i nikły zapach brzostu w opustoszałej sali.

Wolno schodzę po schodach w śniegu,
co się iskrzy.
Niespodziane zdanie: „przyjdź, śmierci moja, moja
radości”. Nie wiem skąd się wzięło,
uparte, niemal
trwałe.
Szeptane teraz nawet,
gdy trzech ludzi niemo podchodzi ku mnie
od strony księżyca

a ja w ustach czuję znowu smak
słony
blaszek baterii kieszonkowej
z rozkoszą przytykanych w dzieciństwie do języka,

jak to już
bywa u mnie w końcu na widok pysznie oksydującej broni.