Tak pod czterdziestkę pod wieczór
zaczynają się sypać
jak liście z drzew Dotyka czoła
i opadają mu ręce
widzi w oknach mury ziemiste
porusza wargami już mówić nie umie
kurczy się naraz
rozkleja
pod piętą
pantofle
czekają na wędrówkę
od ściany do ściany
A w końcu ta historia niewarta
jest grosza Ale zauważ
spod pieca w otoczce ciepła
poprzez nie domkniętą zastawkę Jego
serca – wdreptuje weń
matka
przysiada na brzeżku – po chwili
w jej palcach
śmigają szydełka
Jak można tak siedzieć
w tej ruinie bez światła
o prawie czterdziestu rozbitych lustrach!
spójrzcie na jej twarz
poprawiła swój czepek
otwiera usta
jeszcze go wykarmię
i w świat wyprawię
o
i dzieje gruby ciepły szal