zatrzymaliśmy w końcu nasze łamiarnie: to było tu. Łąki,
winnica,
ocienione domostwo. Dokładnie bardzo,
według Jego odczucia, porozmieszczana natura;
zakres mego rozumienia nie przekracza
przedmiotów,
które mnie bezpośrednio otaczają
– wyjaśni potem, po latach wielu
w Przechadzce siódmej;
zapach najbliższej trawy unosił mu twarz
– i ten obraz znamy z przekazu. Przechytrzył zatem,
przechytrzył nas wszystkich. Ograniczony, podobnie jak my,
przecież okrążył i zajął Ziemię
nam dotąd nie znaną; ujrzeliśmy dobrze. Tego ranka,
tu nad brzegami jeziora Bienne,
jawił się nigdy nie spotykany dotąd w naszych państwach
z zakrzywionych żelastw
lekki i odmienny (więc
czy rzeczywisty?) świat:
rozwidlenie dwóch długich
pręcików głowienki,
wybuch
balsaminy, torebek bukszpanu
tysiące małych igraszek
owocowania, które obserwowaliśmy
po raz pierwszy.