I oto z nastaniem września 
dzień staje się krótszy Przerywasz 
wpół słowa Biegniesz do 
drzewa, stukasz: z gałązki na gałąź 
sypie się mrok 
Próbujesz inaczej Wołasz 
zatrzaskują się skrzydła 
liść nad głową twoją 
odwraca się i zwija  
Twoje słowa o nadziei 
moje słowa o 
pisklęta z rozdziawionymi dziobami 
cofnęły się w głąb 
I oto jest cisza 
Nieznana, chłodna ręka 
zamyka przejścia w gęstwie niezmierzonej 
nasze oczy rozwarte 
nasze wargi z metalu 
odchylone 
Chodźmy stąd – mówisz 
Ta noc popatrz Ściana 
jej chłód mnie przebija 
Za późno – mówię Zaraz 
księżyc wzejdzie 
bezmierne wapienie 
otaczają nas 
nie widzieliśmy Werony