W drodze do Matarieh

A pod koniec tego wieczoru ujrzeli stare drzewo sykomory,
dobre by spocząć pod nim;

nie można było. Milczący człowiek z gospody przydrożnej
jak szakal spoglądał i mógł o nich donieść
wykręcając chyłkiem ten numer... Kluczyli nocą przez trzy
czy cztery dni


zbudziła Go cisza, był ranek. Obraz jest
jak ze snu:
                 cienisty parów,
                 szczyt skały na prawo wysoko świecił,
                 jakieś zwierzęta kroczyły im naprzeciw

„tu nas nie znajdą, nakarm go, Mario” cicho mówi mężczyzna
i siada na piasku.