I
„Panie, pozwól, że wezmę” – ale nie uderza jeszcze,
bo tamten jakby drzemał. Miasto stoi w swym świetle
stokrotne niby chwast.
„Panie, pozwól” – powtarza znowu Jozue;
cisza. I
ciemne spojrzenie Boga ogarnia stopniowo
dolinę. W koronkach wstaje wiatr. Tak, teraz się
to stanie.
Dopadam dołu
i szybko układam psalm o Bożej wspaniałości.
II
Po czwartej
zawrócili. W kierunku na Arkub
słychać jeszcze pomruk oddalającego się nieba;
zanika.
Zbocze stygnie powoli w cieniu,
jest cicho… to sprawia mi ulgę.
Nie wiem jak długo drzemałem. Wciąż jeszcze
trwa dzień. Na odległość ręki
widzę tego samego wciąż ptaszka
bardzo drobnego:
pleszka? mysikrólik?
podciągam się trochę bliżej. Nie sfruwa;
krwawi coraz mocniej.