***

Na twórczość poetycką Kazimierza Hoffmana natrafiłem stosunkowo późno, bo mając 20 lat. Wówczas to – a był to rok 1978 – kupiłem jego Wiersze wybrane wydane – o ile dobrze pamiętam – w Wydawnictwie Morskim. Już wtedy – po kilkakrotnej, uważnej lekturze tomu – wiedziałem, że wiersze bydgoskiego poety sytuują się poza zgiełkiem życia literackiego, obok głównych nurtów współczesnej poezji. Oczywiście, czytałem rzecz jasna rok później opinię o tej książce warszawskiego krytyka, Artura Sandauera, który sobie tylko znanymi metodami obliczył, że tom Hoffmana składa się w 70% z utworów niezrozumiałych, „głównie dlatego, że napomyka o okolicznościach i lekturach nieznanych czytelnikowi”. 30% wierszy Sandauer uznał za bardzo dobre i to one jego zdaniem niosą całą resztę. Nie trzeba dodawać, że opinia Sandauera to była nobilitacja. Później już dość regularnie sięgałem po ukazujące się nie tak rzadko znowu tomiki bydgoszczanina. Los zetknął nas w siedzibie jednej redakcji. Od 1984 roku pracowałem bowiem w redakcji tygodnika „Fakty”, gdzie redaktorem był także pan Kazimierz Hoffman. Nie muszę dodawać, że byłem dumny z tego faktu. Hoffman pojawiał się w redakcji zaledwie jeden raz w tygodniu przynosząc stałą impresję słowną o danym obrazie plastycznym. Nie było wiele sposobności by z panem Kazimierzem porozmawiać. Przeszedł on zresztą za jakiś czas na emeryturę. Na przełomie lat 1988/1989, czyli w czasie kiedy byłem szczuty przez ludzi o naturach zimnych i cwanych skontaktowałem się z panem Kazimierzem. Spotkaliśmy się w pewnej kawiarni w centrum. Starszy wiekiem poeta pocieszał mnie i właściwie wówczas namówił bym wystąpił z ZLP i wstąpił do odradzającego się Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, co rychło uczyniłem. Potem przeniosłem się do Gdańska i zmieniłem zawód. Za prezesury Kazimierza Hoffmana bydgoskiego oddziału SPP przyjeżdżałem co najmniej raz do roku do grodu nad Brdą i zawsze byłem przez niego serdecznie witany. Pan Kazimierz bywał też na wieczorach autorskich jakie miałem w Bydgoszczy i zawsze zabierał głos na temat mojej poezji. Był to głos niezwykle mi życzliwy. Kiedy przeniosłem się z bydgoskiego oddziału SPP do oddziału gdańskiego utrzymywałem z nim kontakt telefoniczny. Telefonowałem raz, dwa razy do roku. Wzajemnym uprzejmościom nie było końca. Wymienialiśmy się też tomikami swoich wierszy. Ja ceniłem wysoko poezje pana Kazimierza, a pan Kazimierz rewanżował się miłymi słowami pod adresem mojej skromnej twórczości. Dodam jeszcze w tym miejscu, że dzięki panu Kazimierzowi, jego entuzjastycznej rekomendacji zostałem w 2003 roku przyjęty do PEN Clubu w Warszawie. To stosunkowo przykre, że w pełni doceniony został poeta z Bydgoszczy dopiero u schyłku życia. W pełni na to zasługiwał już 30 lat wcześniej. Jego odejście przyjąłem z wielkim bólem. Myślę, że wiersze Kazimierza Hoffmana czyta teraz z rosnącym zainteresowaniem sam Pan Bóg.

[Za: Niewysychające nigdy źródło, Bydgoszcz 2010]