A zatem: franciszkański kartezjanizm

Grzegorz Kalinowski: Jest pan autorem osiemnastu tomów poetyckich, w których podejmuje pan próbę poszukiwania czegoś niezbadanego i niezgłębionego, wy-słowienia głębi. Można to c o ś nazwać „tajemnicą”. Czy świat a także sztuka ją objawiają? Jak i Gdzie?

Kazimierz Hoffman: Dobre pytanie. Odniosę je, dla porządku, do sfery myśli i pisarstwa. Odpowiem zaś trzema zapośredniczeniami.
„Widzieć krajobraz taki, jaki jest, gdy mnie tutaj nie ma…”. To słowa Simony Weil. Wyrażają pragnienie i jednocześnie niemożność jego spełnienia. Tu, w naszym doczesnym życiu. W ujęciu bardziej „laickim” są zadumą, tak myślę, nad Kantowską Ding an sich, rzeczą samą w sobie, nad jej esse. I znowu konkluzja: nie docieczemy. Tajemnica. Jako człowiek wierzący dopowiem: poznamy, ale dopiero poza czasem. Tam.
„Poezja wyprzedza nas. Mija nas i podąża dalej”. To Celan. Jakże zwięzły i p e ł n y zarazem opis ruchu słowa poetyckiego, jego dążenia. Dokąd? I ta sama, co uprzednio, odpowiedź: tajemnica. I dobrze, niech taką pozostanie. Docześnie.
Wreszcie, sięgając do współczesnej liryki polskiej, to poruszające zadziwienie Julii Hartwig w jednym z jej nowych wierszy:

Nie liczysz pisząc
a jednak wszystko jest policzone

Jesteśmy ręką piszącą. Kto nami pisze? Nie śmiem wypowiedzieć tego słowa. Przynależy milczeniu. Tajemnicy.

G.K.: Napomyka o nim Edmond Jabès, kiedy mówi: „Czy wiesz, że ostatnia kwestia w książce to oko, oko bez powieki?”. To zdanie zamieścił pan jako motto w swojej najnowszej książce poetyckiej, w Znakach.

K.H.: Tak, Jabès mówi śmielej, odważniej, niemniej z wielkim respektem. Potwierdza całkiem otwarcie udział nadprzyrodzoności w człowieczym akcie twórczym.

G.K.: Dzieje się coś niedobrego we współczesnej poezji czy raczej w wierszopisarstwie. W znakomitej większości tekstów przelewających się przez nasze czasopiśmiennictwo literackie, ale także w wydawanych tomikach, nie widać, mówiąc najogólniej, afirmacji życia, przeświadczenia o realności życia duchowego. Przeraża puste użycie
języka, a sięga on szczytów technicznego, zmanipulowanego artyzmu.

K.H.: Jedną z przyczyn tego rzeczywiście niepokojącego stanu rzeczy, przyczyną bardzo istotną, jest atonalność języka. Imre Kertész doszukał się jej w totalitarnych doświadczeniach XX wieku. Diagnoza była słuszna w okresie jej sformułowania, ale płyną lata, a ona, stale przytaczana, przeradza się w wierszopisarstwie wpierw w ogólną zasadę, a następnie w manierę. Doszedł do tego etyczny kryzys hedonistycznego Zachodu, tak jaskrawo
widoczny… Przełamać, przełamać atonalność języka, to chyba najpilniejsze na dziś zadanie poety.

G.K.: Mówimy więc „wierszopisarstwo”, a nie „poezja”. Dlaczego?

K.H.: Bo dla jej zaistnienia konieczne jest tak mocno akcentowane przez Gadamera „właściwe brzmienie słów”. Konieczna jest eufonia. Chodzi o muzyczność utworu poetyckiego, o przeciwieństwo atonalności. Jakże cenię wywód Lévinasa: wiersz znaczy, ale przenikająca go myśl zatraca się w jego muzyczności. Otóż to! Słowo jest nierozerwalnie związane ze znaczeniem, owszem. Przede wszystkim jednak istnieje materialność wypełniającego je dźwięku, która sprawia, że daje się ono sprowadzić do wrażenia i muzyczności.
Rzecz wszakże w tym, aby ów wypełniający słowo dźwięk miał odpowiednią „jakość brzmieniową”. A do tego potrzebny jest słuch muzyczny. Teolog Hans Urs von Balthasar zwykł mówić: myśliciel pozbawiony słuchu
muzycznego nie jest w stanie tworzyć prawd. Czy to nie odnosi się także, a może przede wszystkim, do autora wierszy?
I jeszcze osobiste przeświadczenie: utwór poetycki jest Darem, jest łaską, a ta nie jest czymś stałym. Stąd słuszność Norwidowego zastrzeżenia: poetą się nie jest, poetą się bywa.

G.K.: Co pana w wierszu, w utworze poetyckim, bo o takim wierszu myślę, szczególnie cieszy, że tak to określę?

K.H.: To, że obecne w nim jakości składają się w rzeczy. Rzecz zawsze każe myśleć o formie, o czymś, czego można dotknąć. Dotknąć wiersza jak pewnej bryły, której zewnętrzne powierzchnie podtrzymują środek i pozwalają mu się objawić! Odbieram i sprawdzam „jakość” utworu, jego formę, poprzez metaforyczny zmysł dotyku. To sprawia mi radość.

G.K.: Całkiem otwarcie cytuje pan w swoich utworach filozofów, sądząc po powtarzaniu się pewnych nazwisk – filozofów ulubionych, ale i takich również, z którymi się pan nie zgadza i w wierszu polemizuje.

K.H.: Wiersz dzisiaj, pisany przez poetę, któremu na czymś jeszcze zależy, powinien być apologią, mówiąc najogólniej: obroną sensowności bytu. W tym to właśnie celu przywołuję myślicieli, z którymi jest mi po drodze, którym ufam, których lubię.

G.K.: Właśnie. Zapytam o filozofa, którego, z różnych powodów, nie sposób pominąć, za co, jak pan to ujął, „lubi” Martina Heideggera?

K.H.: Za rozległe przestrzenie refleksji wywiedzionej z poezji Hölderlina. Za ustalenie: poemat sławi świętość (Heilige). To dla mnie jedno z ustaleń fundamentalnych.

G.K.: Adam Zagajewski mówi: poeta nie może słuchać filozofów, nie wolno mu ich naśladować.

K.H.: Takim kategorycznym sądem, owym „nie może” ogranicza wolność poety, a jako że sam nim bywa (bywa, bowiem nie jest się nieustannie, pisząc, w stanie łaski) ogranicza samego siebie.
Myślę, że jest inaczej. Poeta powinien wpierw słuchać, bo tego wymaga takt, a potem uważnie w s ł u c h i w a ć się w głos filozofa, oczywiście nie po to, aby w utworze posłusznie spełniać ustalenia jego teorematów, ale po to,
by dla w ł a s n y c h celów, celów poematu, wykorzystywać, przymierzać, a jeśli wymaga tego struktura czy „moment” zapisu – wręcz przycinać wywód mędrca. Zresztą jakże często intuicja filozofa w swojej treści i w języku (nierzadko poetyckim) harmonizuje, a bywa, że pokrywa się niemal ze sposobem widzenia samego poety. Stąd lubi się takich a nie innych myślicieli. Są nam, piszącym, bliscy.

G.K.: A przykłady fascynacji?

K.H.: Jakże radosna zgoła, jak p r z y d a t n a dla mnie, dla całej mojej twórczości była i jest ta ogólna konstatacja fenomenologii Husserla: jako że przedmioty natury obdarzone są sensem, bo tak je odbieramy poprzez
świadomość, przeto sensy te należy, w ich powstawaniu, w ich konstytuowaniu się, badać. I tu będzie miał pan zaraz przykład wspomnianego przeze mnie „przycinania” filozoficznego wywodu. Oto z przytoczonej co dopiero całości wybieram jedynie to początkowe stwierdzenie: przedmioty natury obdarzone są sensem. To mi wystarcza, aby w zapisie poetyckim, jego sposobami, przeciwstawić się tak rozplenionemu dziś relatywizmowi
i bełkotowi o absurdzie istnienia.
…przedmioty natury, a każdy z nich muśnięty jest esencją. Za sprawą owego oka baz powieki, o którym mówi Jabès. Oka, które przenika wszystko, ogarnia i trzyma, n a z n a c z a j ą c byt sobą. Tak naznaczoną widzę całą przyrodę.

G.K.: Mówi pan w tej chwili o pokorze i zapatrzeniu. Jednak pańskie utwory cechuje, jeśli chodzi o ich budowę i ich rygory, przede wszystkim chłodny raczej sposób myślenia, zatem i dystans, kartezjańskie cogito, dominuje ratio.

K.H.: A nie wyczuwa pan w ich podłożu tonowanego co prawda, o tak! ale niemniej – wzruszenia, emocjonalnego napięcia? Zadziwienia szczegółem, pojedynczością, konkretną i namacalną, jak choćby to przedłużające się cudownie nawoływanie i przywoływanie dwóch zięb w lesie, sosnowym? Nie wyczuwa pan, nie widzi w moich zapisach szczegółów, drobinek i całostek, o których powiedziałem, że muśnięte są esencją, każde z osobna?

G.K.: Połączenie ratio z sacrum.

K.H.: Więcej: zespolenie. Jednia. Skrupulatny, symultaniczny, pełnoobrotowy, jak w przypadku rzeźby Henry Moore’a, ogląd przedmiotu natury i jednocześnie – jego p r z y t u l e n i e. Czy to jest możliwe w doświadczaniu,
w d o t y k u? Jest. Sprawdzałem nie jeden raz. Jest.

G.K.: A zatem jak to wszystko razem nazwać? „Co my tu mamy?”

K.H.: Franciszkański kartezjanizm (śmiech). I już całkiem poważnie, obstaję przy tym określeniu. Niech takie pozostanie.

G.K.: Jeszcze jedno: znaczenie milczenia w poezjowaniu, jego roli, zwłaszcza w wierszu lirycznym?

K.H.: Wybrzmiewa częstokroć mocniej, niż zapisany wers czy cała strofa. Umacnia, jako że wzbogaca, całą strukturę poematu. Te wykropkowania w nawiasie, te zawieszenia głosu!… Milczenie obdarzone słowem, i to słowem istotnym, powiada Lévinas.
Milczenie w wierszu oznajmia tajemnicę.

[„Kwartalnik Artystyczny”, 4(60)/2008]