Późna nowela

…miała kłopoty z rysunkiem, to znaczy: pojmowanym tak, jak się go zazwyczaj pojmuje w akademii. Brała go bowiem jakby z dzieciństwa.
Czuła kolor, a on jej służył: szarości na jej płótnie mają ciche lśnienie, jak mat u Corota; w ł a s n e przecie, nie cudze.
Prostymi środkami osiągała wyraz.
Czasami mówiła: każdemu problemowi pozwalam rosnąć we mnie jak góra.
I to była prawda.
Joanna Witt: zaczęła późno, była samoukiem1.
Maluje najchętniej portrety kobiet, pięknych zawsze, młodych – maluje niby dziecko, nie bardzo wiedząc, co począć z oczami tych istot; dlatego przesłania je cieniem, niby rondem kapelusza samotnej Heddy Gabler2, opiętej smukło długą czarną suknią na tle zieleni poruszonej światłem…

*
Uzasadniała, po latach.
„Mówi pan, że jestem uparta, że Barbarę Radziwiłłównę widać i na tym, i na tym obrazie… Bo fascynuje mnie los takich kobiet jak ona, jak ibsenowska Hedda Gabler. Proszę pomyśleć – są piękne, kochane, mają wszelkie szanse by być miłowane przez życie, a kończą tragicznie”.

*
Coś chciała ukryć i była bezradna. Stąd to jej nagłe zakłopotanie
w czasie rozmowy przed obrazami, to jej płoszenie się, uśmiech, raptem żart i – znany u niej odruch: lot ręki sprzed twarzy w górę, ponad nią, podczas gdy twarz wolno opadała…

*
Czy światło może z a s ł a n i a ć?
Tak.
To, co na jej płótnach wydaje się wpierw szare, d o z n a n e z bliska jest delikatną tkanką, niebieskością: światłem, co ocienia twarz. Znika modelunek (choć go domyślamy). Trwa niezmiennie piękno.
Jakże je podkreśla czerń stroju na pysznym obrazie z panią Bovary!

*
Czy ona czuła o s o b n o ś ć modela, każdej z tych postaci? A jeśli tak, to czemu te kobiety zawsze patrzą na nas t ą s a m ą t w a r z ą, w cieniu i z oddalenia?…

*
Odsłońmy tekst.

same są. Do końca pozostawione sobie
z tym krwawieniem.

Wobec stałego, choć niepochwytnego wpierw, jak mgła,
rozpadu tkanki,
ich próbę osiągnięcia szczęścia i trwałości,
maski użyte w tym celu, grę, ich instynk-
towne chwyty
określić trzeba nazwą: A m o r b o l e ś c i w y,

podobnie jak książki pisane przez nie albo ich
malarstwo.
Widziałem jeden z nowych obrazów Joanny W;
był to portret; w czerni: postać Pozującej
przypominała znów tę z późnej noweli Tomasza Manna
olśnioną młodym mężczyzną kobietę
już po przekwitnięciu, która pewnego dnia
spostrzega: krwawi. I sądzi, że to z cudownej odnowy
swej kobiecości,
i nie zna jeszcze prawdziwej przyczyny,

bo lekarz milczy;

ten obraz był dziwny. Cofając się przed nim
wróciłem do domu. I chociaż za oknem prószył śnieg,
nie mogłem zasnąć;

słyszałem oddech żony leżącej obok mnie
z otwartymi oczami

i biło mi serce.


*
…drobna, chodząca w czerni jak w srebrze, czyżby malując portrety kobiet zawsze pięknych, ale o twarzach zawsze ocienionych, czuła całą ulotność zdania: „Istota ukochana jest dla kochanka przejrzystością świata”3 i jego „otwarcie ku śmierci”?…

To mogłoby tłumaczyć tragizm w jej malarstwie. A on istnieje.








1 Prawdziwe nazwisko: Jonscher. Matka znanej malarki Barbary Jonscher. Zmarła w 1982 roku.
2 Postaci tej, wziętej z Ibsena, poświęciła Witt jedno z najlepszych swoich płócien.
3 Georges Bataille, L’Enotisme, Paris 1957, Les Editions de Minuit, s. 27.


Forma prezentowana w przeglądarce internetowej nie odzwierciedla dokładnie zapisu drukowanego. Zapraszamy do zapoznania się z oryginalnym układem literniczym dostępnym w postaci skanu - wyświetl plik PDF (w nowej zakładce)