Tworzywo

1
Intarsja.
Najczęściej rozumie się przez nią technikę zdobniczą polegającą na wykładaniu powierzchni przedmiotów drewnianych innymi gatunkami drewna, często podbarwionymi, bejcowanymi i podpalanymi; wykładać można także metalami, kością, szylkretem, masą perłową, kamieniami półszlachetnymi…
Intarsję znano już w starożytności, w kręgu kultury śródziemnomorskiej; uprawiano ją w krajach Bliskiego Wschodu, skąd, przez naśladownictwo, trafiła do Europy. Jej rozkwit przypada na okres Renesansu, szczególnie we Włoszech i Niemczech. Na terenie Polski charakterystyczna jest od XVI wieku dla mebli śląskich, zdobiła też elbląskie, toruńskie i kolbuszowskie. Dziś występuje w „meblach stylowych”, w galanterii drzewnej, wyrobach ludowego rękodzieła.
Tyle dla przypomnienia tradycyjnego znaczenia terminu.
A teraz o człowieku, który to znaczenie przełamał, oddzielił intarsję od meblarstwa i stworzył z niej coś jak
o s o b n e m a l a r s t w o.

2
Edmund Kapłoński, rencista ze Żnina na Pałukach, z zawodu stolarz, po raz pierwszy zetknął się z intarsją, kiedy miał 15 lat. W czasie okupacji pewien Niemiec przyniósł do warsztatu stolarskiego, gdzie chłopiec terminował, fotel do naprawy. Fotel miał pyszną intarsję; był to ornament gotycki, przypalany. Ubytki intarsyjne były znaczne. Nikt w warsztacie nie chciał się podjąć renowacji. Więc chłopiec to zrobił po godzinach pracy. Jakość naprawy zdumiała wszystkich!
Od tego czasu zaczął robić szkatułki, rozmaite monogramy z ornamentem… Z biegiem lat staje się to ważne, bardzo; staje się, jak mówi, s p o s o b e m przeżywania świata.
Mijają lata nauki, samotniczej. Dociekliwej. Na przyrodzie. Aż nadchodzi moment, kiedy jest głęboko przekonany, kiedy już w i e, że drewno, nawet to ścięte, ż y j e.

Przez buki i wiązy
Posłuchajmy.
„Brzoza… Ta, która rośnie na mokradłach, jest wybujała, ale usłojenie ma nieciekawe, bo rośnie szybko, strzela w górę. Za to brzoza na piaskach ma słoje kręte, coś się w niej dzieje i w sensie radosnym i dramatycznym; złocista bardziej, świeci… A ta z gór to już samo piękno! W przekroju cała barokowa, lśni jak atłasowa szarfa, zależnie od dotknięć światła. Patrząc w jej wnętrze ma się niekiedy złudzenie lekkich, jasnych chmur na niebie, choć w kolorze jest bardziej głęboka, ugrowo-złocista…
A teraz weźmy dąb i powtórzmy historię z brzozą. Dąb, który rośnie w górach, ma jakby dodatkowe słoje: poprzeczne. Natura dotknęła go swym pędzlem raz jeszcze, niby malarz, który robi taki dodatkowy „poślizg” glazurą. W odcieniu ciemno-ugrowy, bywa czasem wewnątrz siwy, szary… To znak, że jest chory, ale ten właśnie odcień jest dla artysty najpiękniejszy, bo rzadki. Jest szczęśliwy, kiedy może kupić takie drewno. Czasami jest ono przeżarte jeszcze przez robaka, więc są dziury, dziureczki a wokoło nich tworzą się brąz i czerń. Są to efekty wspaniale działające w fakturze obrazu, kolorystycznie, kontrastowo.
…Kasztany, buki; te ostatnie dają różowe, subtelne kolory, ale i mocne czerwienie.
Przepiękny jest wiąz. Barokowy, jasno-brunatny, cała gama odcieni, ma mocne, wyraziste usłojenie, zależnie od wieku i miejsca, gdzie rośnie. Z niego to właśnie, wykorzystując całą melodykę i dramaturgię usłojenia, stworzyłem cykl dużych symbolicznych portretów, z których Starość porównał ktoś do Krzyku Muncha…
Jeszcze muszę powiedzieć o orzechu. Jego gatunki to cała paleta malarska! Od bieli do czerni. Są w nim i fiolety, kolory niebieskie, drobniutkie fragmenty, takie kawałeczki… tylko je mieć! Najpiękniejszy jest orzech kaukaski. Jest w nim plątanina lekkich to znowu ciężkich form. Wspaniały przekrój. W kolorze – od bieli do czerni.
Zieleń?
Nie, naturalnej zieleni nie ma w drewnie; nawet w szlachetnych gatunkach. A jeśli już występuje, to dlatego, że drewno długo leżało w wodzie, albo na podłożu mchu w lesie, już po ścięciu. Ta zieleń utrwala się wówczas w całym pniu i pozostaje. Bo drewno nigdy nie zmienia koloru otrzymanego od natury. To dotyczy wszystkich gatunków.
Właśnie. Kiedy jest suche, a takie się dostaje, ma kolor matowy i niewyrazisty. Wystarczy jednak jakieś miejsce nawilżyć śliną, by odkryć pierwotną, ż y w ą świeżość, całą barwę i wyrazistość. Wówczas się wie co się ma i można przystąpić do dzieła. Pod jednym wszakże warunkiem: trzeba w y s ł u c h a ć tego żywego tworzywa”.

Słuchając drewna
Mówi, że u niego jest odmiennie niż w sztuce uczonej, w malarstwie czy grafice. Tam twórca ustala koncepcję, z góry zakłada sobie kompozycję. U niego jest odwrotnie. M a t e r i a ł m i p o d p o w i a d a – powie. Podpowiada i tworzy koncepcję.
Ten oto kawałek forniru to już gotowy pejzaż!
Po prostu: duży płat forniru, taki jaki jest, w pewnym swym fragmencie p o d p o w i a d a mu koncepcję, której może, a w końcu musi, podporządkować całość, a zatem i inne gatunki drewna; skoro mają być wcięte w obraz. To jest wszystko od siebie zależne.
„Mam ściśle określony fragment drewna, który mnie wziął czy to swoją barwą, czy formą usłojenia i teraz zaczyna mi podsuwać temat, a jednocześnie – etapy procesu twórczego.
Z mojej strony jest wzruszenie, zaczyna mnie to wciągać, fascynować, ale i z a s t a n a w i a ć. Stopniowo dążę do porządkowania kompozycji. Co natura stworzyła, ja to porządkuję”.
To porządkowanie narzuca mu przyroda.
Obserwuje ją w żywym środowisku i zauważa, że pod względem kolorystycznym i rozmaitości form nie kłóci się ze sobą, nie ma w niej kłótni, nie ma gwałtu.
Ta pewność jest mu niezbędna do tworzenia. Odczucie niezakłócenia i braku gwałtu w naturze (nie przekonają go pod tym względem żadne sądy przeciwne) jest dla Kapłońskiego n a k a z e m porządku i harmonii w tym, co robi.

A jak to robi?

Wcinające się w siebie płaty i skrawki wiązu, orzecha, jawora czy tui, te rozmaite zróżnicowania rysunku i koloru, tworzące żywe powierzchnie – naklejane są wpierw „pozytywem” na papier, zaś na „negatywie”, czyli na odwrotnej stronie kompozycji, artysta swobodnie dopracowuje różne, tak istotne dla całości, szczegóły. Jako że intarsja jest odwrócona, trzeba wszystko kontrolować w lustrze. Stąd i nazwa: „widzenie lustrzane”.
Kiedy już wszystko zostało połączone i dopracowane, intarsję odwraca się ponownie i przykleja do płyty: zmywany jest papier z „pozytywu”. A potem zaczyna się pierwsze ręczne szlifowanie. Po nim następuje nawodnienie forniru, aby słoje wypęczniały i stały się wyraziste. Po wyschnięciu – ponowne szlifowanie. Wreszcie pokrycie lakierem, który obraz konserwuje i o d s ł a n i a.

Ku syntezie
Prace Kapłońskiego z lat osiemdziesiątych, przynajmniej parę z nich, dla wybitnego, a nieżyjącego już malarza Tadeusza Małachowskiego, wydały się być s y n t e z ą.
Rzeczywiście. Takie wrażenie czyni Krajobraz z 1983 roku.
…ziemia i niebiosa w przedwieczornym l ś n i e n i u, które daje lity płat złocistego wiązu ze wspaniałym usłojeniem… Tu jest wszystko jak w zapamiętanym tekście:

Falująca przestrzeń –

długie cienie dolin blask i linie wzniesień
po granice chmur nieruchomych

po to bodaj tylko, aby mocniej odczuć można było
ruch całej okolicy, stojąc, zapatrzony

N i e p o w t a r z a l n o ś ć. Potrafi ją uzasadnić.
Mówi: „Drewno, odcinek drewna, płat forniru, jego rysunek, te wszystkie linie i kolory, lśnienia i przyćmienia w przekroju drewna – w żadnym absolutnie przypadku nie powtarzają się. Nigdy. Są zawsze inne, jak linie papilarne na dłoni człowieka. I na tej to właśnie zasadzie niepowtarzalności tworzywa n i e p o w t a r z a l n y j e s t
k a ż d y o b r a z i n t a r s y j n y”.

*
…obraz. Niepowtarzalność. Tak. Ale nade wszystko przecie pochwała tworzywa. Radość z tworzywa.

Forma prezentowana w przeglądarce internetowej nie odzwierciedla dokładnie zapisu drukowanego. Zapraszamy do zapoznania się z oryginalnym układem literniczym dostępnym w postaci skanu - wyświetl plik PDF (w nowej zakładce)