Wnikanie
Traktowany do niedawna dość powszechnie a zwyczajnie jako sposób podziału płaszczyzny, jako wstępny, choć niezbywalny etap pracy nad, powiedzmy, grafiką – staje się przedmiotem nowego, wręcz wyjątkowego zainteresowania.
Rysunek.
Dostrzegając w nim nieporównanie większy aniżeli w grafice współczynnik intuicji, a zwłaszcza surowe skupienie (mimo spontaniczności przekazu, wyczuwalnej gry odczuć i emocji), przyjmuje się go teraz jako jedną z f o r m poezji. Podkreślana jest jego magiczność. Traktuje się go zgoła jako hipostazę naszych filozoficznych potrzeb (kryjących gnostycznego ducha), jako – akt wiary. „Rysunek, zwłaszcza linearny, to mowa platoników” można usłyszeć1.
Przybywa nacechowanych emocją określeń.
Prawdą jest jednak, że to, co za sprawą niektórych odmian dzisiejszego rysunku o d s ł a n i a s i ę raptem, czyni mocne wrażenie.
*
Nazwała je łącznie Między snem a dniem, z tą cichą a niewątpliwą nadzieją każdego chyba artysty, że jakakolwiek tajemniczość czy kokieteryjność tytułu nie jest w stanie zmylić uważnego odbiorcy dzieła i jego ukryty sens zostanie odczytany.
Rysunki Urszuli Danielewskiej, mieszające sen z jawą, nadrealność kompozycyjnych układów z potocznym jak źdźbło trawy znakiem rzeczywistości – odsłaniają jeden zwłaszcza temat: ruch, przemienność natury. Uchwycone to zostało w sposób dwojaki, bo i poetycko, zatem – jako „obraz” charakterystyczny dla poezji, a który Ezra Pound nazwał swego czasu czymś, „co w jednej krótkiej chwili przedstawia pewien intelektualny i emocjonalny kompleks…”.
Tu, w tym przypadku, wyrażono to unerwioną, a prowadzoną pewnie kreską.
…Wyciągane miękko, płynnie, wręcz muzycznie źdźbła traw, ziół, łąkowych roślin – wpierw jednoznaczne w formie i oznaczeniu – nagle, w jednym momencie, przerastają w swe zaprzeczenia, przechodzą od formy innej, do innego (wyższego? bardziej bezwzględnego?) gatunku; zgięta w kolanie, niby w tańcu, nóżka kwietna, lekka, wzlatująca na palcach, raptem na swym zgrubieniu stawowym ma coś, co na nas p a t r z y, łypie ślepkiem, otwiera usta…
Znamiona magii.
Niektóre sceny to r ó w n o c z e s n o ś ć dwóch lub i więcej form organicznych w jednym tym samym znaku; tiulowe, przeźroczyste niemal płatki kwiatu (te ożyłkowania!) to zarazem skrzydełka trzmiela, to obecność owada; i rzeczywiście, widać już kadłub, pancerzyk (ciemny), stanowiący środek czy jądro całej tej zwiewnej struktury.
Nieustanne zmyłki.
Załamująca się w różnych miejscach łodyżka prowadzi napowietrznie do swego zwieńczenia: pąka, który jest i zarodkiem ptaka bodaj; widać dopiero (a już) wielkie p u l s u j ą c e serce w pofałdowanej otoczce, nieopierzonej jeszcze.
Motyw podobny: jeden z płatków w koronie kwiatu – to rozwarty na niebo całe dziób pisklaka! wielki, potężnie głodny wiecznie…
Żarłoczność.
Tu i tam – bezwzględność. Mimo nierozerwalnej wspólnoty bytu.
Hieronymus Bosch tych opowieści jest wstrzemięźliwy, niemniej daje znać o sobie. Nie przemilcza swych podszeptów.
*
Bo świat rysunków Urszuli Danielewskiej, fantastyczny, a ściszony, subtelny w linii, bywa i okrutny. „Pozwala smakować najróżniejszych odcieni” powiada artystka, tłumacząc się zarazem z chwiejnych stanów ducha towarzyszących jej przy rysowaniu, jakby ten właśnie fakt nie świadczył już dostatecznie o moralnym niepokoju jej sztuki.
Moralnym, bowiem roślinno-owadzią i ptasią symbolikę tych rysunków można by przenieść dalej: na rojowiska ludzkie…
1 Por. Rajmund Kalicki, Rysunek, „Twórczość” nr 4, kwiecień 1984, s. 152.
2 W oddaniu szczegółu, na przykład ptaka, rysunek Danielewskiej osiąga wręcz hiperrealistyczną dokładność, natomiast w ujęciu scen – zwięzłość inicjału. Rysunki tego rodzaju są lepsze od rysunków „rozbudowanych”.