Wybór i język

Niezapomniana akwaforta, tryptyk.
Po bokach orgiastyczny taniec obłapionych postaci. Nagich. Taniec konwulsyjny, ktoś powiedział: s p o c o n y. W środku – krzywo zwisający z krzyża Chrystus. Twarzą do drzewa. Odwrócili go. Aby ich nie widział!
Kpina z Odkupienia. Cały ból Odkupienia.

Najpierw uprawiał grafikę. Zaliczany był do ścisłej czołówki młodej grafiki polskiej. Jak Weiman, Gaj, Pietsch, Przybylski, Detyniecki czy Rózga – Andrzej Nowacki mówił o rzeczach ważnych, istotnych, o konfliktowych sprawach dzisiejszego człowieka językiem grafiki. Cechowała się u niego wybornym warsztatem, zwięzłością i ekspresją formy, zawsze podporządkowanej treści.
To, co robił i jak robił, uzasadnił: Koniecznością jest zajęcie przez twórcę określonej postawy moralnej. Jeśli chodzi o mnie, postawę tę wyrażam językiem grafiki, który jest mi najbardziej znany. Nie chcę zaskakiwać widza formą, ale chcę przy pomocy najlepszej formy oddać cały dramat. Tak, dramat, bowiem wyznacznikiem mojej pracy jest samo życie, to, co się dzieje, przede wszystkim człowiek, jego wnętrze. Pragnę być publicystą, ale z wnętrza. Moim zadaniem jako artysty czerpiącego z rzeczywistości jest wyrażenie nie tego, co owa rzeczywistość bezpośrednio ukazuje, a tego, co z niej wynika. Przykład: jeżeli w pracy zatytułowanej Zwierzenie postawiłem między dwojgiem ludzi pionową, czarną krechę, to właśnie ona, ta bariera, stanowi istotę tej grafiki, wyraża cały dramat tematu.
Spostrzeżeniu, doświadczeniu danej sytuacji, obserwowaniu zachowań się pojedynczego człowieka czy grupy w sytuacjach konfliktowych, oddaniu wszystkich spraw – najlepiej służy realizm. Zmierza bowiem do syntezy, skrótu, a tym samym do większego stężenia emocjonalnego. W konsekwencji całą pracę opieram na metaforze. Po prostu chcę być trochę poetą w tym co robię.
Mówił to w roku 1970. W ciągu następnych czterech lat niespodziewanie maluje wiele płócien. Zarzuca grafikę. Odtąd już tworzy wyłącznie obrazy. Skąd ta zaskakująca przemiana?
Maluję – powiedział podówczas w wywiadzie – bo wydaje mi się, że język malarstwa jest językiem bogatszym niż forma obrazowania w grafice czy rysunku1. Mając do dyspozycji kolor można bardziej dosadnie i precyzyjnie określić pewne sprawy. Zresztą nie chciałbym oddzielać dyscyplin. Wiele doświadczeń i treści z grafiki wykorzystuję teraz w malarstwie.
Pierwsze lata wyłącznej już pracy nad malowidłami sam nazwie „kolorowaną grafiką”. W obrazach tego okresu forma i tematy przenoszone są niemal wprost z poprzedniej dyscypliny. O barokowym niekiedy zagęszczeniu, to znowu postsecesyjnym z lekka ujęciu – jawią się czasem jak lawowane rysunki. Nieodmiennie dramatyczna, jak w grafice, pozostaje tematyka. Ale właśnie ma być taka. I będzie do końca. Z w y b o r u. Dawno dokonanego.
Dla piszącego te słowa najbardziej wstrząsającym malowidłem Nowackiego z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych było to, które ukazywało sfałdowane płótno, biały całun modelujący twarz leżącego pod nim człowieka. Całun unosi skrycie inny człowiek, żywy jeszcze. Wsuwa pod niego czaszkę, wciska chude barki pokryte spełzłą różowością… Czuło się to węszenie: Jak tam – Co dalej?
Początek dała grafika pt. Kurtyna. Zgrany, śmiertelnie zmęczony aktor, już po spektaklu i zapadnięciu kurtyny podglądany jest przez ciekawskich z widowni. Psim ruchem odchylają kurtynę od dołu…
Człowiek w mych pracach wygląda nie bardzo optymistycznie – tłumaczył się autor – Jest nagi i jest w nim wewnętrzny krzyk. Mam jednak prawo i obowiązek sygnalizować tragiczne cechy jego bytowania…
Wytrwale doskonali rzemiosło.
Wielką rolę przypisuje szkicom. Są początkowym etapem malowania. Szuka w nich formy i treści w obrazie. Są to dla niego niedoskonałe wprawdzie, ale niemniej, formy przyszłych obrazów. Sporo wynalazków na własny użytek następuje właśnie podczas wykonywania szkiców, przed samym malowaniem. Każdą pracę prowadzi wieloetapowo – od zamysłu, poprzez szkice, ponawiane wciąż próby „wyobrażenia treści” – do ostatecznego kształtu… Stopniowo ogranicza zakres narracji. Następuje powściągliwość, pewna asceza. Zyskuje to na wyrazie. Jest wyraźnie korzystniejsze dla jego sztuki. Zresztą lubi poruszać się w rygorach narzuconych sobie. Celem staje się wydobycie najwięcej wyrazu w ramach rygoru.
Podstawowymi kolorami w owych latach są: biel, błękit i kolor trzeci, to znaczy każdy, jaki jest potrzebny do wyrażenia tematów niesionych przez błękit. Biel traktowana jest jako tło neutralizujące opowieść.
Osobna sprawa to modelunek płaszczyzny płótna. Zawsze jest oszczędny, zależny od założeń treściowych. W przypadku, kiedy ma być pokazany jakiś ciuch, jakiś łach (a będzie on w tej twórczości ważnym symbolem), to twarz człowieka bywa płaska, zlewa się z białym tłem…
Obrazy malowane są w skali wielkości modela. W ten sposób można uprawdopodobnić. Zamiast imitować czy udawać.
Precyzyjny warsztat, dobrane środki, sposób ich wykorzystania umożliwiły Andrzejowi Nowackiemu wypracowanie w ciągu trzech lat własnego j ę z y k a w s p ó ł c z e s n e g o. Nie tylko w sensie warsztatowym, ale także – widzenia, sądzenia i interpretowania.

*
Dochodził do niego stopniowo. Nazwał go umownie rekwizytem, metaforyczną formą bardzo silnie charakteryzującą w sferze obyczajowej i cywilizacyjnej czasy, w których żyjemy. Teraz wyrazi nim wszystko.
Tym rekwizytem, który stał się s p o s o b e m mówienia – jest niebieski materiał dżinsowy. Poprzez niesamowicie rozpowszechniony w świecie łach malarz ujrzał niejako prawdziwą – na dzisiejszy czas – powierzchnię ciała ludzkiego. Owa dawniej obnażona anatomia człowieka, charakteryzująca jego wnętrze psychiczne, zastąpiona została wymowną maską. Niebieski wór, strzępiasty, wlokący się, zastąpił skórę. W ten sposób język n a g o ś c i został uwspółcześniony. Jednocześnie stał się językiem malarza.
Po raz pierwszy użył go w pełni w 1979 roku. Cyklem dziesięciu malowideł postawił każdemu, sobie też, z a r z u t u t r a t y t w a r z y. Jej krycia, anonimowości, niechęci do występowania z szeregu, braku odwagi wygłaszania własnego zdania, braku godności.
Każdy kolejny obraz tego cyklu przedstawia kolejny stopień zanikania u modela własnej twarzy i upodobniania się do kukły. Niebieski materiał – sam w sobie niegroźny, zwykły, ale któremu bezwolnie poddaliśmy się – rozrasta się jak rak. W końcu dochodzi do zarośnięcia twarzy. Raptem pokryta jest postrzępionym, fastrygowanym, tu i ówdzie spiętym agrafką, a przylegającym ściśle jak pośmiertna maska – dżinsem. Sam tworzy sobie teraz biologię, mięśnie i ścięgna. I tak powstał w s p ó ł c z e s n y a n o n i m.
Cykl z 79 roku stał się dla Nowackiego rozpoznaniem ogólnej sytuacji. Potraktował go jako podstawowy model psychologiczny.
Ten dżinsowy człowiek żyje w świecie skatalogowanym. W wszechogarniającej przestrzeni organizacyjnej i administracyjnej. Bez księgowania i skoroszytu, bez serii i numeru nie istniejesz, nie masz szans!
Zostało to wyrażone w osobnym płótnie, przedstawiającym rozłożony dokument osobisty. Zdjęcie człowieka przytwierdzone jest do dowodu dwoma wielkimi nitami. Jeden tkwi w szyi, drugi zaś w czole. Tak mocno, że czoło pęka. Usta otwarte w niemym krzyku. Nastąpiło przybicie nitami n a z a w s z e. Do sytuacji.
I ten obraz to typowa metafora. Przez fakt przybicia „na zawsze” człowieka do dokumentu podniesiony został do rangi sztuki. Powstało i n n e napięcie.

Charakter bardzo subiektywnej relacji artystycznej z codzienności, choć stawiającej pytania bardziej ogólne, bardziej podstawowe, podobne tym, które zadane zostały w owym wczesnym obrazie z całunem – nosi kolejny duży cykl tematyczny. Powstał i pokazany został publicznie w 1981 roku.
Są to naturalnej wielkości sylwetki wycięte z płyty pilśniowej, jak na strzelnicy. Sposób ich namalowania tworzy złudzenie trójwymiarowości. Złudzenie bryły. Jest ich znowu dziesięć. Porozmieszczane przestrzennie, przechylają się lekko na ten sam lewy bok, jak w wytężonym biegu… Jest to t a s a m a postać w różnych etapach przemierzania trasy życia. Owe z m i e n n e biegu – zmęczenie, nadzieja, załamanie się – są bardzo widoczne na twarzy modela. Zabarwiają sobą jego dżinsowy strój.
Właśnie przedarł się przez drucianą siatkę (przez ten ubożuchny, codzienny nasz pop-art – powie malarz) i unosi jej kawałki na sobie. Zaraz potem przebija swym ciałem drzwi. Oddane są w uchyleniu, z hiperrealistyczną biegłością. Ich klamka wydaje się być rzeczywiście z kutego mosiądzu! Bo drzwi u Andrzeja Nowackiego mają swoją osobną symbolikę. Przecież dokądś nas zawsze przenoszą, zawsze w inną sytuację. Klamka zrasta się niemal z dłonią człowieka… Cała droga życia to także miliony najprzeróżniejszych drzwi, a po ich przekroczeniu – miliony sytuacji. Drzwi są wymownym elementem przemierzania trasy życia.
…Jedna z postaci ma na piersiach duży numer, jak sportowcy. To symbol konkurowania, bycia szybszym od innych za wszelką cenę. Ale po co? W imię czego? Pytanie główne nasuwa jednak inna sylwetka, ta, która dobiega już białej linii mety, przerywa ją, niesie jej środkowy odcinek na piersiach, spieszy dalej… D o k ą d?

„W tym cyklu udało się, jak sądzę, znaleźć pewną formułę na rozumienie drogi życia, formułę skrótową. Osiągnięty cel nie zadowala. Przestaje istnieć w momencie, kiedy zostaje osiągnięty… Stąd ten cały bieg do przodu. Bieg, a nie chód.
Cykl stał się też okazją do pewnej narracji malarskiej i do zrobienia malarstwa. Jest to moje krótkie opowiadanie o jednej postaci. Jest też w tym część opowiadania o sobie. Ta postać, podobnie jak w innych obrazach „niebieskich”, ma twarz i sylwetkę moją. Pewne swoje zachowania dobrze znam. Jestem dość typowy i mogę siebie brać jako uogólnienie. Ryzykuję uogólnienie, aby każdy siebie odnalazł, zobaczył jak w lustrze. W tym sensie ta cała grupa jest prawdziwa. Mówić prawdę – o to chodzi w mojej twórczości”.
Doda jeszcze, że jako malarz zna swoje słabe strony. Mocniejszy jest u niego rysunek niż kolor. W jego pracach jest przewaga pomysłu, który potrafi dobrze wykorzystać. Powtórzy znowu, jak przed laty, że ma temperament ciągnący raczej ku treściom publicystycznym, ku chwytaniu tego, co istotne w dzisiejszej cywilizacji; nie, raczej nie wynajduje nowej estetyki…
A jednak odrębność tej twórczości jest oczywista.

*
Powie ktoś, że taki sposób wyrażania w sztuce to dziś przesada i anachronizm. Bez przesady nie ma jednak sztuki. Staje się nijaka. Ani zbudzi, ani poruszy.
Przywołany tu artysta wybrał rygor, ale i siłę wyrazu. Utrzymywał, i słusznie, że żarliwość, oddanie się idei są w sztuce ważne. Bez tego nie ma jej jako znaczącej. To, co pozostawił po sobie2 stanowi dokładne zaprzeczenie formuły McLuhana: „przekaźnik sam jest przekazem”, służącej przez lata całe do rugowania sztuki jako przekazu myśli, idei, wzruszenia.









1 Tym stwierdzeniem Nowacki uzasadniał dokonany już wcześniej wybór: wszak studiował malarstwo u Juliusza Studnickiego w gdańskiej PWSSP, uzyskując w 1963 roku dyplom w tej dyscyplinie.
2 Artysta zmarł w Bydgoszczy w roku 1996.

Forma prezentowana w przeglądarce internetowej nie odzwierciedla dokładnie zapisu drukowanego. Zapraszamy do zapoznania się z oryginalnym układem literniczym dostępnym w postaci skanu - wyświetl plik PDF (w nowej zakładce)