„Gaśniemy w magii”

„– Gdy życia koniec szepce do początku:
Nie stargam Cię ja – nie! – Ja u-wydatnię!…”
Cyprian Kamil Norwid, Fortepian Chopina

W losie dopełnionym wielkiego Poety, a takim był Kazimierz Hoffman, wszystko jest znakiem, zaś poezja, która pozostaje, staje się świadectwem nieustannego zmagania i rozpoznawania nieprzeniknionej materii świata, form przejawiania się widzialnego i niewidzialnego, w niepojętej scenerii, pod Jabésowskim spojrzeniem „oka bez powieki”. W Księdze Żywota, bo ta jest pierwsza, i w Księdze Słów, zespolonych ze sobą w tajemniczy splot. Najpierw jest więc świat, ludzie, natura, przyroda, las a później są słowa. I są ZNAKI.
Kiedy pytałem Go o najważniejszą książkę, odpowiadał, przekornie, że LAS. Był nim zauroczony. Las zaprasza nieustannie, wejdź we mnie!, rzuca zaklęcia, czaruje. Las jest gęstwą, pośród której ukryte są polany, jeziora. (Kilka lat temu o świcie przepływał wpław jezioro w Tleniu ku zdumieniu stojących na brzegu leśników). Mgła wstaje o świcie i snuje się powoli, przenikając świat jakąś złudą, będąc jednocześnie niepojętą pełnią. Ale są też pośród chaszczy drogi i ścieżki. Las jednak pozostaje tajemnicą.
Głosy, którym każe Poeta mówić, w monologach-medytacjach czy zminiaturyzowanych formach poetyckich rozbrzmiewają w jakichś szczelinach, jakby pomiędzy ciszą a milczeniem, w zdumieniu i w zachwycie, drążąc metafizyczne przestrzenie. W poszukiwaniu nieustannym, czegoś, czego wysłowić się nie da, pomimo niezwykłej świadomości twórczej, świadomości ograniczoności i zarazem potęgi materii słownej. „Zachwyt nad światem bezkresny sercu śpiewnemu jest dany” – pisał Aleksander Blok. Tym głosom towarzyszy świadomość, że: „Świat jest nie do nazwania”, a „Życie odwraca uwagę od czegoś niepoznawalnego”.
Poezja Kazimierza Hoffmana to głosy rozbrzmiewające niczym chór wyśpiewujący TAK światu:

wieża ze światła. Chorał, nie
nie wiem który. Wieża ze światła
chorał. On mnie umacnia.

To wiersz bez tytułu zamykający ostatni tom Znaki, poetycka coda tomu, który jest zarazem poetycką codą twórczości Kazimierza Hoffmana. Tu wszystko jest, to co było w tej poezji i co pozostaje jako przesłanie, poetycki testament współczesnego poety metafizycznego. Poety poszukującego świętości w świecie,
poszukującego sensu, wzorem swych mistrzów – poety Friedricha Hölderlina i filozofa Martina Heideggera.
Od wczesnej wiosny do sierpnia 2008 roku, czyli do wydania tomu Znaki, którego byłem redaktorem, w Bibliotece „Kwartalnika Artystycznego”, spotykałem się z Kazimierzem Hoffmanem co tydzień, w lipcu zaś kilka razy w tygodniu. Spędzaliśmy sporo czasu, pochylając się nad tekstami, wprowadzając poprawki, zmieniając układ graficzny niektórych wierszy, przyglądaliśmy się uważnie także okładce według projektu mieszkającej w Paryżu, znakomitej Ewy Bathelier, z którą kontaktowałem się telefonicznie i poprzez pocztę elektroniczną. Koniec lipca był upalny. Wreszcie, na początku sierpnia, po kilku miesiącach wytężonej pracy, przyniosłem do Biura Wystaw Artystycznych, gdzie na mnie czekał niespokojny, tom poetycki. Przy mnie nigdy nie oglądał numerów kwartalnika ze swoimi wierszami. Robił to po mojej wizycie, a o uwagach mówił przez telefon. Był bardzo delikatny, nikogo nie chciał urazić. A drżał za każdym razem, czy aby nie ma błędów. Na szczęście nie było, choć w ciągu kilkunastu lat trzy razy się zdarzyły. Miał pecha, jak mówił, często w wierszach w różnych pismach czy tomach pojawiały się literówki, które, o zgrozo, zmieniały sens utworów. Tym razem było inaczej. Kartkował uważnie tę niewielką książeczkę, wpatrywał się w intrygującą i nietypową okładkę, którą przecież doskonale znał. Zachwycony był kolorystyką, szczegółami, które udało się uchwycić, tak wyrazistymi, widocznymi szczelinami i pęknięciami powierzchni i czarnym wybitym tytułem ZNAKI. Wydruki komputerowe tego nie oddawały. Był zadowolony, mam taką nadzieję. Potwierdziły ją chyba dalsze wydarzenia, które nastąpiły od sierpnia do mojej wizyty w hospicjum w lutym 2009 roku, na dwa tygodnie przed Jego śmiercią. Wtedy jednak, w to słoneczne sierpniowe przedpołudnie, w pokoju na pierwszym piętrze Biura Wystaw Artystycznych, w budynku mieszczącym się częściowo w parku pełnym zieleni i spacerujących, nikt z nas, ani On ani ja, o tym nie pomyślał.

„Trzeba wielkiej pokory, żeby to jakoś zrozumieć”.

gaśniemy w magii. Przyciąga znak, coś, co jest obok a poza serią
(…)
biel: więc
śnieg?…i
stamtąd, nie, sponad jakby
zeszło wspomnienie: to styczeń już chyba, leżę, półsenny,
w pokoju na górze
i matka mówi że wyzdrowieję.

Te słowa wiersza, niepokojące, teraz, choć napisane w 1976 roku, coś zwiastowały. Surowość i wyrazistość obrazu, szczegóły – jak „gałąź za oknem / Czy drgnie, nie ruszona?” – zabudowujące poetycką przestrzeń i jednocześnie wpisana weń tajemnica. Biel i śnieg – śmierć. Słowa: „matka mówi że wyzdrowieję”. I tu: „Coś poza serią”. Takich wierszy jest w tomiku więcej. Tak, coś się działo, jakby za zasłoną, były ZNAKI. Ale to, ktoś powie, literatura, a chorobą rządzi, zwyczajnie, biologia. Wreszcie promocja tomu w kawiarni artystycznej w Bydgoszczy Węgliszek. I jakby łabędzi śpiew Poety, który zachwycił swym wewnętrznym pięknem, erudycją, przenikliwością, delikatnością.
Kazimierz Hoffman był cały czas obecny w „Kwartalniku Artystycznym”, w którym regularnie drukowaliśmy Jego wiersze, zamieszczaliśmy recenzje wydanych tomów poetyckich, książki eseistycznej o malarstwie Przy obrazie. Wziął udział w ankiecie pt. Trzy wiersze, wskazując jako najważniejsze w poezji XX wieku trzy utwory poetyckie Tadeusza Różewicza. Z kolei Ryszard Kapuściński, z którym był zaprzyjaźniony i którego pamięci dedykował swój ostatni tom, właśnie Znaki, spośród trzech wierszy w ankiecie kwartalnika wymienił, przed wierszami Baczyńskiego i Kamieńskiej, Nad Safoną Kazimierza Hoffmana. W 1999 i 2008 roku przygotowałem dwa bloki tematyczne poświęcone Kazimierzowi Hoffmanowi zawierające m.in. esej Piotra Matywieckiego, głosy o Znakach (wypowiadali się o tomie Julia Hartwig, Leszek Szaruga, Piotr Matywiecki, Bogusław Kierc, Jacek Łukasiewicz). Dzięki wyrażeniu zgody przez p. Katarzynę Herbertową opublikowaliśmy tekst będący w posiadaniu Archiwum Państwowego w Bydgoszczy, a napisany przez Zbigniewa Herberta w 1950 roku pt. Poetyckie spotkanie z Kazimierzem Hoffmanem. Z kolei ja przygotowałem dwie rozmowy z Poetą – O odpowiedzialności poezji za słowo (1999) i A zatem: franciszkański kartezjanizm (2008). Znalazły się w nich minitraktaty o sztuce poetyckiej, uwagi o poezji współczesnej i o przenikaniu filozofii i poezji, o malarstwie i muzyce. Tę ostatnią rozmowę, która ostatecznie uzyskała zupełnie inny kształt, planowaliśmy już trzy lata temu, a jej tematem miała być filozofia, w szczególności: Heideggera, Jaspersa, Pascala, Wittgensteina; poezja, oczywiście Hölderlina – Elegie, Hymny, Ody i Rilkego, jego Elegie duinejskie; współczesna liryka polska.
„Kwartalnik Artystyczny” nr 4/2008 z blokiem tematycznym poświęconym Hoffmanowi był zaplanowany i przygotowywany w czasie, kiedy nic nie zapowiadało Jego choroby, a tym bardziej śmierci. Teraz jednak, kiedy przyglądam się opublikowanym tekstom, czytam fragmenty, przypominam wydarzenia sprzed miesięcy, także te, które towarzyszyły wydaniu i promocji ostatniego tomu poetyckiego Znaki, widzę wyraźnie, z coraz większym zdumieniem, że wszystko zostało już zapowiedziane – nieodwracalność i ostateczność. Czwarty numer kwartalnika z 2008 roku w hoffmanowskim bloku zawiera jakąś kondensację, zbiór wypowiedzi, fragmentów odsłaniających to, co miało się stać trzeciego marca 2009 roku. Na szczęście zdążyłem odwiedzić, jeśli to słowo jest w stanie oddać istotę tego spotkania, Kazimierza Hoffmana w hospicjum i przekazać autorski egzemplarz „Kwartalnika Artystycznego”. Obejrzeliśmy strona po stronie, On już nie wstawał z łóżka, w półmroku niemal, cały Jego blok. Nie wiedziałem wówczas, chociaż może niezupełnie, że to ostatnie nasze spotkanie.
Pamiętam miejsce, słabe światło, w pokoju dwuosobowym, ludzi, sprzęty i słowa. Sąsiad leżący po lewej jego stronie zmarł następnego dnia. Pamiętam twarz Kazimierza Hoffmana, rysy wyostrzone, oczy, włosy i dłonie, suche jak papier, i białe. Korytarz, którym wchodziłem do hospicjum i którym stamtąd wychodziłem. Pamiętam pacjenta, który podszedł do mnie i z uśmiechem na twarzy poprosił o papierosa. Nie palę od lat, powiedziałem, a o tej porze wszystko zamknięte. Wtedy pożałowałem, że nie palę. Kazimierz Hoffman wcale nie wydał się pogodzony z tym, co się z nim działo. Wręcz przeciwnie, myślę, że był w nim dogłębny smutek i wcale nie czekał na TO PRZEJŚCIE. Wcale! Nie było w nim nadziei, bo wiedział, nie było zgody, bo wiedział, być może wtedy właśnie wiedział. Tylko co? Pamiętam różne sytuacje, sprzed lat. Prawie dwudziestu. Doskonale znałem wyraz jego twarzy, raz pełen radości i zachwytu z różnych powodów, innym znów razem pełen zadumy, czasem dojmujący smutek a nawet rozpacz. Teraz tak było. Stąd moja bezradność i przerażenie. Trudno nam było znaleźć słowa. Próbowaliśmy rozmawiać. To było trudne. Pożegnaliśmy się. Uścisnąłem mu dłoń, jego uścisk był słaby. Powiedział mi na pożegnanie dwa słowa. Ciemności już zapadły. Wyszedłem z hospicjum. Gdzież jest „wieża ze światła…”?
Zgłosiłem tom Znaki do Literackiej Nagrody Nike 2008, o czym Mu wtedy powiedziałem, zamierzałem także zgłosić do Nagrody Cogito. W II Programie Polskiego Radia w Magazynie Literackim już po śmierci Kazimierza Hoffmana ostatni jego tom omówili Iwona Smolka, Piotr Matywiecki i Tomasz Burek. Entuzjastycznie. Porównano Poetę z Norwidem.
Rilke, jeden z mistrzów Kazimierza Hoffmana w Księdze godzin pisał o odpowiedniości śmierci, jako zwieńczeniu życia, które ma sens, a śmierć w takiej a nie innej postaci to życie jednostki w pełni uzasadnia.

O Panie,
własną śmierć każdemu daj,
daj umieranie,
które z życia płynie,
gdzie miał swą miłość, swój ból i swój raj…

Tak wiele nieczytelnych znaków wpisanych jest w świat. W świadomości ludzkiej tkwi głębokie przekonanie, że śmierć ostrzega przed swoim przyjściem także poprzez różne znaki chwilowo nierozpoznawalne. Dopiero post factum wszystko staje się „jasne niejasne”. Taki jest tytuł ostatniego tomu poetyckiego Julii Hartwig, która napisała o Znakach Hoffmana:
„Ta poezja nie tylko pisze się, ale też opisuje się sama, choć jest otwarta na spotkania. Cechująca ją zawartość nosi zarazem cechy wielkiej łagodności, pochodzącej z wybranych źródeł, które dostępne są wszystkim, choć nie wszyscy z nich czerpać chcą lub potrafią”.

[Za: Niewysychające nigdy źródło, Bydgoszcz 2010. Pierwodruk: „Fraza” nr 3–4(65–66)/2009]